Nasze POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne Artykuły Forum dyskusyjne Galerie Ogłoszenia 
Baza noclegowa   Baza gastronomiczna   Dyżury aptek   Rozkład jazdy autobusów   Plan miasta
Strona główna

Archiwum
Pisane w Bieszczadach
Szukaj w serwisie:
Redakcja

Kontakt

    Gazeta / moduły
    Serwis internetowy

    Baza noclegowa
Baza noclegowa

Artykuy » ~ Archiwum » [3/115] Podnoszenie ciężarów sprawiało mi w życiu przyjemność
Po przesiedleniu nas do Ustrzyk Dolnych sport stał się elementem łączącym przesiedleńców. Łączyła nas przede wszystkim piłka nożna. Nie było podziału na Uchnowiaków, Bełzkich czy tych z Krystynopola, na boisku piłkarskim nie miało to najmniejszego znaczenia. O ile dobrze pamiętam, powstały wówczas w Ustrzykach Dolnych dwa kluby sportowe Gwardia i Górnik. Gwardia (istniała do 1956 roku) związana była z Milicją Obywatelską a Górnik z Przedsiębiorstwem Kopalnictwa Naftowego. Trzeba zaznaczyć, kopalnictwo naftowe było wówczas animatorem życia. Piłka nożna i orkiestra dęta były najważniejszymi elementami pozaprodukcyjnej działalności tej firmy i budziły najwięcej pozytywnych emocji. Dzisiejszemu czytelnikowi trzeba wyjaśnić jeszcze jedno, wówczas zawodnicy byli najprawdziwszymi amatorami. Czas na sport znajdowali po pracy i innych obowiązkach domowych. Byli normalnymi ludźmi ze swoimi zaletami i słabościami. Przypominam sobie przypadki, kiedy przed ważnym meczem milicja przytrzymywała niektórych zawodników, aby mówiąc popularnie „nie zapili” i następnego dnia byli gotowi do gry. W tamtych latach do czołowych ustrzyckich zawodników należeli: Jakub Uszak, Zadorożny, Maciuk, Romek Korczak, dwaj Kabaje Marian i Władek, Oskory, Grek Alek i elegancki lwowiak Jurek Zawistowski, który był naprawdę bardzo dobry technicznie. Z kolei Władek Kabaj miał niesamowitego kopa. Pewnego razu od jego uderzenia piłką rozleciała się bramka. Pierwszym bramkarzem był Toporowski z Brzegów Dolnych, później bronił Bronek Jagielczuk i naprawdę rewelacyjny w bramce Rysiek Majer. Mecze piłki nożnej były świętem dla wszystkich. Uczestniczyły w nich całe Ustrzyki i okolice. Boisko piłkarskie znajdowało się nad Jasionką. Nurt rzeki toczył się w bezpośrednim sąsiedztwie boiska i bardzo często, po silnym kopnięciu piłka wpadała do rzeki. Rozpoczynała się wtedy zabawa z jej wyławianiem. Nikt nie chciał się rozbierać, aby wchodzić do wody, zwłaszcza po deszczach, stosowano więc przeróżne, czasem bardzo śmieszne, sposoby jej wyławiania. Powodowało to liczne dodatkowe przerwy w grze. Dopiero jakiś czas później, chyba za sprawą Mariana Kabaja zrobiono druciane kosze na długich drągach, które rozłożone wzdłuż nurtu Jasionki służyły do szybkiego wyławiania piłki. Publiczność oglądała mecze na stojąco lub siedząc na okolicznych skarpach i nierównościach terenu. Po kilku latach boisko ogrodzono sznurami umieszczonymi na wbitych w ziemie kijach i dorobiono kilka ławek. Początkowo było to tylko boisko piłkarskie, dopiero później dobudowano część lekkoatletyczną w postaci skoczni i bieżni. W pamięci utkwił jeden mecz z ówczesnym drugoligowcem Karpatami Krosno. Ustrzycka drużyna wygrała a radość, jaką to wywołało w mieście była nie do opisania. Wspomnę jeszcze o działaczach sportowych, bez których dobrej piłki by nie było. Ich ikoną ich był pan Stefan Stawarz, były piłkarz ze Lwowa a organizacyjnie czuwał nad wszystkim pan Morejko z Kopalnictwa Naftowego. Dzisiejsze Bieszczady są następcą Górnika, zresztą w czasach, kiedy należały do Kopalnictwa nosiły nazwę Górniczego Klubu Sportowego. Wspomnę tylko, że istniały również inne drużyny piłkarskie. Przez pewien czas grało Ogniwo i ustrzycki LZS. Jak ja trafiłem do sportu? Sport zawsze mnie pasjonował. W piłkę kopałem jeszcze w Uchnowie. Może powiedzenie piłka jest to zbyt dużo powiedziane, bo często zamiast piłki była zwykła szmacianka. Ojciec skarżył się nawet, że nie może nastarczyć mi butów, bo ciągle niszczę je przez to kopanie. Już podczas pobytu w szkole zakonnej w Zduńskiej Woli wygrałem zawody w skoku w dal. Ale tak naprawdę to sportem zaraził mnie Kazimierz Sojka w ustrzyckim Liceum Ogólnokształcącym. Był to człowiek z profesjonalnym przygotowaniem a oprócz tego niesamowicie sportowi oddany. Sport to była jego pasja, jego sposób na życie. Robił na nas wielkie wrażenie i miał na nas ogromny wpływ. Wprowadził w szkole, jako pierwszy, profesjonalne nauczanie wychowania fizycznego, bo jego poprzednicy na tym stanowisku byli zwykłym nieporozumieniem. Sala gimnastyczna znajdowała się w suterenach szkoły i to właśnie Kazimierz Sojka wyposażył ją w pierwszy porządny sprzęt. Nie boję się tego powiedzieć, to Kazimierz Sojka był prawdziwym prekursorem sportu w Ustrzykach Dolnych a zwłaszcza narciarstwa. Ten skromny, zaangażowany człowiek zawsze chodził w sportowy dresie i to był jego znak rozpoznawczy. Do gustu najbardziej przypadła mi lekkoatletyka. Byłem szybki i bardzo sprawny. Po zakończeniu liceum podjąłem decyzję o dalszej edukacji na kierunku wychowanie fizyczne. Wraz z Jankiem Jagielczukiem zdecydowaliśmy się na studia we Wrocławiu. Wybór Wrocławia nie był przypadkowy. Stało się to za sprawą Sojki, który właśnie tam studiował. Egzamin zdaliśmy i rozpoczęły się studia. Janek nie mógł przyzwyczaić się do nowego miejsca i po miesiącu zrezygnował, decydując się na powrót do domu. Zostałem sam. W mojej pamięci bardzo utkwiły wydarzenia przełomu październikowego z 1956 roku. Uczestniczyłem w nich we Wrocławiu. Doskonale pamiętam ten okres wolnościowego wrzenia. Liczne pochody, wiece a szczególnie marsz pod stację zagłuszania rozgłośni radiowych z Zachodniej Europy. Wyjątkową chwilą była wizyta we Wrocławiu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W miejscowej katedrze panował niewyobrażalny ścisk, mało mnie tam nie zadusili. Niewiele słyszałem z przemówienia Prymasa, ale niesamowitą atmosferą doskonale pamiętam. Po pewnym czasie zacząłem uczęszczać na zajęcia z lekkiej atletyki. Podczas jednego z treningów, zupełnie przypadkowo, ze zwykłej ludzkiej ciekawości zajrzałem do stojącego obok budynku. Znajdowała się tam siłownia gdzie trenowano podnoszenie ciężarów. Pierwszy raz zobaczyłem na własne oczy(przez okno) zarówno sztangę jak i sposób podnoszenia. Jeden z trenujących zawołał do mnie „Ty mały student, choć tutaj do nas”. Wskoczyłem do pomieszczenia przez okno i okazało się to dla mnie znamienne. Usłyszałem od razu, że mam być ciężarowcem „Jesteś mały i w lekkiej atletyce nie masz szans, przychodź więc do nas”. Zaimponowała mi panująca tam koleżeńska atmosfera. Starsi koledzy z wyższych lat przyjęli mnie, chłopaka z pierwszego roku, bardzo serdecznie i traktowali jak równego sobie partnera. Pierwszym moim trenerem był wówczas Leszek Makuch, wspaniały człowiek z którym kontakt utrzymywałem przez wiele lat.


Po miesiącu treningów na pierwszych zawodach wygrałem w swojej wadze osiągając w trójboju (wyciskanie, rwanie, podrzut) 202 kg. Od razu znalazłem się w pierwszej drużynie WSWF w wadze piórkowej. Startowaliśmy w lokalnej lidze. Drużyn występowało w niej 12 i dzięki temu jeżdżąc na mecze zwiedziłem całe ówczesne Województwo Wrocławskie. Dostawałem też niewielkie diety a było to dla mnie istotne, bo żyłem wówczas bardzo skromnie, wręcz biednie. Groszowe stypendium wystarczało ledwie na opłacenie akademika i obiadów. Pozostałe posiłki trzeba było kombinować. Z domu od rodziców dostawałam niewiele, jak było to 100 złotych, to było dobrze. Niedaleko Wrocławia mieszkała rodzina mamy. Odwiedzałem ich często, bo zawsze trochę tam pojadłem a dodatkowo dostawałem wałówkę w postaci jajek i innych produktów. Pierwszy rok studiów szybko minął i przyjechałem na wakacje do Ustrzyk Dolnych. Pewnego wakacyjnego dnia wezwano mnie do Komitetu Powiatowego partii, wówczas najważniejszej władzy, gdzie spotkałem się w przedstawicielem Ludowych Zespołów Sportowych – organizacji zajmującej się krzewieniem sportu na wsi. Zaproponowano mi pracę w LZS. Wówczas brakowało w Ustrzykach ludzi do pracy, moje roczne studia na wychowaniu fizycznym były wystarczającym doświadczeniem. Powiedziano mi, że później będę mógł je kontynuować w systemie zaocznym. Najważniejszym argumentem były jednak pieniądze. Zaproponowano mi wynagrodzenie w kwocie 1000 złotych miesięcznie. Było to dużo, dla porównania Kazimierz Sojka, jako nauczyciel zarabiał 800 złotych. Po konsultacjach z rodzicami zgodziłem się. Prawdę mówiąc, to tę propozycję pracy uważałem wówczas za wielkie szczęście. Tak, więc od 1 sierpnia 1957 roku rozpocząłem pracę w Ludowych Zespołach Sportowych. Moim pierwszym zadaniem było zapoznanie się terenem. Obszedłem piechotą wszystkie wsie powiatu ustrzyckiego. Innym środkiem lokomocji był jeszcze rower. Do sportu nie wszyscy się garnęli, ale jak pojawiała się piłka, to chętnych nie brakowało. Jednym z ważniejszych kroków było założenie sekcji podnoszenia ciężarów. Już w pierwszych mistrzostwach Województwa Rzeszowskiego w 1957 roku, w których startowałem, zdobyłem pierwsze miejsce z wynikiem w trójboju 220 kg. Natychmiast znalazłem się w reprezentacji województwa. Czas mijał szybko i przyszedł czas na służbę wojskową. Do wojska poszedłem w 1958 roku. Czas służby w wojsku była dla mnie wyjątkowy i to właśnie za sprawą podnoszenia ciężarów. Trzykrotnie starowałem w Mistrzostwach Polski Wojska Polskiego. Nie zdobyłem wprawdzie nigdy mistrzostwa, ale zawsze zajmowałem miejsce na podium. Startowałem również w gimnastyce i lekkiej atletyce. Dobre wyniki sprawiały, że często miałem urlopy i jeździłem do domu, ku zdziwieniu ojca. Podczas pobytu w wojsku w Rzeszowie miałem nawet od dowódcy zadanie prowadzenia ćwiczeń sportowych z oficerami, trwało to około miesiąca. Wojsko do dzisiaj wspominam z wielkim sentymentem. Po odbyciu służby wojskowej powróciłem do pracy w LZS i zacząłem rozwijać inne dyscypliny sportu zwłaszcza narciarstwo. Propagowałem szczególnie narciarstwo biegowe a to z kilku powodów. Sekcja zjazdowców istniała już w Górniku a poza tym na sprzęt do narciarstwa alpejskiego nie było nas zwyczajnie stać. Kontynuowałem też swoją działalność w sekcji podnoszenia ciężarów. Ukoronowaniem jej było powierzenie Ustrzykom organizacji dużej imprezy sportowej, jaką były Mistrzostwa Polski LZS w podnoszeniu ciężarów w 1964 roku. Ogromną pomoc w organizacji zawodów miałem przede wszystkim z komitetu partyjnego od sekretarza Nawratowicza i Zdzisława Osiowego. Pomagał mi też Mietek Buziewicz, pełniący społecznie funkcję przewodniczącego Rady Powiatowej LZS. W mistrzostwach zająłem 2 miejsce. Byłem niesamowicie zmęczony, bo przed imprezą musiałem wszystkiego dopilnować, zwłaszcza przygotowania sali i rozkładania pomostów. Miałem przydzielonych pomocników z Rzeszowa, ale chłopaki tak się spili, że nie było z nich żadnego pożytku. Musiałem jeszcze ich przenocować u siebie w domu, żeby się nie wydało. Oprócz mnie medale zdobyli Władek Sidor i Kaziu Kaczmarek, obaj w kategorii juniorów. Zawody odbyły się na nowej sali sportowej ustrzyckiego liceum. O randze ówczesnych Mistrzostw Polski LZS niech świadczy fakt, że w zawodach tych występował Ireneusz Paliński, Mistrz Świata i Mistrz Olimpijski w wadze półciężkiej – prywatnie mój serdeczny kolega. Mistrzostwa wypadły dobrze, wszyscy wyjechali z Ustrzyk Dolnych bardzo zadowoleni. Wspomnę jeszcze sekretarza Nawratowicza. Był to jeden z niewielu działaczy politycznych, który tak doskonale rozumiał sport i przywiązywał do niego wielką wagę. To za jego staraniem powstały w Ustrzykach ważne obiekty sportowe, w tym między innymi stadion i basen.

Sekcja podnoszenia ciężarów przejawiała duża aktywność. Salki treningowe mieściły się w różnych miejscach, wędrowaliśmy po całym mieście. Drużyna ciężarowa była w Ustrzykach zawsze mocna. Kilkakrotnie osiągaliśmy bardzo dobre wyniki w różnych zawodach. Jedną historię z zawodów zapamiętałem szczególnie. Jechaliśmy wtedy na zawody ciężarowe do Lubaczowa. Było nas ośmiu i jedna elegancka walizka ze sprzętem. Nie był to wartościowy sprzęt, stroje, pasy, but oraz karty zawodników. Jechaliśmy autobusem PKS do Przemyśla. Jak to się stało, nie mam pojęcia, ale w Przemyślu walizki już nie było. Widocznie jej elegancki wygląd skusił złodzieja. Na zawodach nie było w czym startować. Buty i pasy pożyczaliśmy od kolegów z innych drużyn, ale występować musieliśmy w slipach. Przypomniała mi się jeszcze jedna przygoda, jaką miałem z aktorem Markiem Perypeczką. Było to chyba w roku 1966 bądź 1967, kiedy to w Ustrzykach Dolnych kręcono film przygodowy w konwencji westernowej „Wilcze Echa”. Reżyserem filmu był Aleksander Ścibor – Rylski a jako Aldek Piwko występował Marek Perypeczko, wówczas dwudziestokilkuletni silny mężczyzna. Sceny filmowe kręcono w miejscu dzisiejszego Domu Handlowego „Halicz” a ekipa filmowa często zasiadała w pobliskiej Cukierni „Jagódka”. Tam właśnie spotkałem Marka Perypeczkę, który chciał trochę potrenować ze sztangą. Kilkakrotnie był na naszych zajęciach i to podsunęło mi pewien pomysł. Zawsze brakowało nam zawodników w wagach ciężkich więc namówiłem Perypeczkę do startu w naszych barwach. Pewnej niedzieli wystartował na lewo pod innym nazwiskiem w zawodach na sali ustrzyckiego liceum. Było to nieuczciwe, ale tak się wtedy robiło. Moja przygoda z ciężarami trwała do 1970 roku. W między czasie uzyskałem uprawnienia trenera II klasy, po ukończeniu, na warszawskiej AWF, dwuletniego kursu trenerskiego. Przez trzy lata byłem trenerem kadry Polski LZS a jeszcze później prowadziłem sekcję ciężarową w Ustrzykach.

Teraz trochę o innych dyscyplinach, jakie działały w ustrzyckim LZS za moich czasów. Sekcję biegów narciarskich prowadził Staszek Nahajowski. Staszek podnosił również ciężary i był w tym całkiem niezły. W sprzęcie bardzo pomagał nam Sojka. Dobrym zawodnikiem był mój brat Gienek. Kiedyś na ważne zawody Sojka pożyczył mu porządne narty biegowe. Gienek jechał tak nieszczęśliwie ze złamał nartę. Sojka był wściekły i w pewnym momencie zapytał Gienka: Czy mam Cię powiesić czy zabić? Trudności ze sprzętem były ogromne. Wszystko trzeba było załatwić. Najważniejszym narzędziem załatwiania była wódka, kiełbasa i słodycze. Wyniki w narciarstwie były coraz lepsze i zaczęliśmy się liczyć w naszym kraju w pionie LZS. Powstała też skocznia narciarska i przez pewien czas działała w naszym klubie sekcja skoczków narciarskich.

Teraz kilka zdań o siatkówce. Istniała naturalnie, odnosząca znaczące sukcesy kobieca drużyna oparta na uczennicach liceum, ale ja chciałbym wspomnieć o siatkówce dorosłych amatorów – kobiet i mężczyzn. Drużyna żeńska zdobyła nawet wicemistrzostwo Polski LZS. Występowały w niej same piękne kobiety. Wymienię kilka: Krysia Zygmunt, Marysia Korczak, Marysia Goliszko, Ilona Żurowska, Jasia Geło, Bogusia Bubeła, Marysia Augustynowicz. Treningi prowadziła Janina Geło. W drużynie męskiej występowali: Romek Korczak, Gienek Bubeła, Henek i Józek Janiccy, Tadek Żurowski. Trenował ich Kazimierz Sojka. Zespól zanotował wiele sukcesów, w tym między innymi brązowy medal na Mistrzostwach Polski LZS. Z innych dyscyplin uprawianych w ustrzyckich LZS wymienię jeszcze szachy oraz te powstałe za sprawą wszechstronnego Edzia Mazurka: szermierkę, łucznictwo i saneczkarstwo.

Notował: Marek Prorok

[3/115] Podnoszenie ciężarów sprawiało mi w życiu przyjemność



Imi
E-mail
Temat
Tre
Przepisz kod:

 

© 2003-2012 Nasze Pooniny - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne

Wykonanie i administracja strony: JWK WebStudio