:: [Nr 6/46] Życie ty moje
Artyku³ dodany przez: Redakcja (2006-08-29 20:02:22)

Kiedy przybywa lat, każdy z nas zdaje sobie sprawę, że przyszłość się kurczy odwrotnie do wydłużającej się przeszłości. Coraz bardziej spoglądamy w tę dłuższą część naszego żywota. Z biegiem lat coraz bardziej jawią się zapisane w kadrach szarych komórek, na dyskietce z neuronów, obrazy przeżytych chwil i lat. Niewidzialny monitor ukazuje je w pełni, przyćmione mgłą zapomnienia lub rozjaśnione przez lepsze zrozumienie w wyniku nagromadzonych doświadczeń. W wyniku czasu i okoliczności, w których żyć i pracować przystało decyzją losu i własną , choć częściej właśnie decyzją losu niż własną. Marny pył, łupina miotana wichurą i podmuchami dziejów. Rzucany i obijany. Wspinający się i opadający. Bujający w obłokach marzeń i potłuczony o rzeczywistość. Jeden z milionów...
Wielcy tego Å›wiata pozostawiajÄ… wspomnienia, które z racji ich wpÅ‚ywu na losy milionów i nasze, ciekawe z historycznego punktu widzenia, ale też ciekawość szarego czÅ‚owieka jak owi wielcy żyli, sÄ… chÄ™tnie czytane. jako ów szaraczek nie wpÅ‚ywaÅ‚em na losy innych, lecz to inni, ci wielcy wpÅ‚ywali na moje losy i losy milionów takich jak ja. jako ta drobina spoÅ‚eczna, miotana i poniewierana decyzjami wielkich tego Å›wiata jestem w stanie przedstawić jedynie jednÄ… wielomiliardowÄ…, a ograniczonÄ… do losów Polaków, wielomilionowÄ… czÄ…stkÄ™ skÅ‚adajÄ…cÄ… siÄ™ na losy rodaków i ludzkoÅ›ci. Ale też spojrzenie przez pryzmat jednostki Å‚atwiej pozwala zrozumieć czasy, w których owa drobina w postaci ludzkiej jednostki żyÅ‚a. JeÅ›li żyć mi jeszcze przyjdzie lat parÄ™ , to bÄ™dzie to jedynie epilog żywota. Czas wiÄ™c zapisać to co minęło póki przetrzebione czasem neurony jeszcze funkcjonujÄ… w dostatecznym stopniu. KtoÅ› mÄ…drze zauważyÅ‚ iż życie każdego czÅ‚owieka to materiaÅ‚ na ciekawÄ… powieść. powieÅ›ci nie napiszÄ™, a skoro nie może to być powieść, niech to bÄ™dzie opowieść- jak chcÄ™ tego- opowieść zwykÅ‚ego szarego czÅ‚owieka. Wszak nas jest tak wielu i to my tworzymy ludzkość i jej dzieje. A wielcy tego Å›wiata? Oni sÄ… jedynie tym co tworzy swego rodzaju „tsunami”, które falami miota i niszczy, my zaÅ› jak bakterie tworzymy życie i żywimy wielkie organizmy wielkich jednostek. Spojrzenie na Å›wiat przez wielkich i ich życie , to patrzenie na materiÄ™ z pominiÄ™ciem czÄ…stek i atomów...
Aby w chronologicznym porządku opisać swój żywot muszę zacząć od początku. Choć wielu nie maluczkich tego świata spiera się od kiedy datować to życie, to jednak zacznę od urodzenia. I choć tej chwili nikt nie pamięta to ona jest osadzona w czasie kalendarzowym , czyli bardziej realnym i pewnym. Gorzej jest z poczęciem. Tak więc realny mój żywot na tym padole rozpoczął się zimnego poniedziałkowego dnia czwartego stycznia 1937 we wsi Nowy Dwór powiatu Sokalskiego, województwa Lwów. jak widać czas mego wychynięcia na świat nie był zbyt pomyślny. Na zachodzie hitleryzm butnie się umacniał, a na wschodzie był to rok bezwzględnych czystek stalinowskich. Oto dwóch wielkich satrapów, ba wielkich, największych w dziejach ludzkości, jeśli policzyć ilość ofiar, wielkich siłą i bezwzględnością miało się niebawem wziąć za łby. Choć to złe określenie, nie oni się za łby nie wzięli. Oni popchnęli miliony by się tłukli i mordowali, co miało mieć tak ogromny wpływ na losy narodów, losy Polaków i tej łupiny w zasikanych pieluchach, co na świat wychynęła z łona matki...
Gdy wybuchÅ‚a „druga Å›wiatowa” miaÅ‚em niemal trzy latka. PrzeÅ›wity pamiÄ™ci odtwarzajÄ… obraz gospodarstwa, które byÅ‚o poÅ‚ożone przy prawym brzegu rzeki. Gospodarstwo to byÅ‚o podstawÄ… egzystencji wielopokoleniowej rodziny. Choć byÅ‚em drugim dzieckiem, to jednak ósmym czÅ‚onkiem rodziny. Rodzina zamkniÄ™ta w twierdzy gospodarstwa, zapewne dÅ‚ugo jeszcze żyÅ‚a by spokojnie rodzÄ…c i żegnajÄ…c pokolenia, które spoczywaÅ‚y w tej ziemi...Ale oto dwóch satrapów podzieliÅ‚o kraj, rodziny, gospodarstwa. Gdy pewnego dnia babka powracaÅ‚a z koÅ›cioÅ‚a w poÅ‚owie kÅ‚adki na rzece zatrzymaÅ‚ jÄ… krasnoarmiejec wystawiajÄ…c w kierunku niej swój dÅ‚ugi karabin.- „Nie lzia. Kordon”- Nie pomogÅ‚y żadne tÅ‚umaczenia i proÅ›by. „Nie lzia’ i koniec. Dopiero proÅ›by ojca u naczelnika zastawy i jego osobista interwencja pozwoliÅ‚y babce powrócić do domu. Od tego dnia czujne oczy i uszy krasnoarmiejców nie pozwoliÅ‚y na sÅ‚owo lub gest w kierunku przechodzÄ…cych nieopodal rzeki kuzynów czy znajomych. Te wydarzenia znam z opowiadaÅ„ rodzinnych, bowiem nie pamiÄ™tam niczego z rozgrywajÄ…cych siÄ™ wydarzeÅ„. Choć przecież powinienem sÅ‚yszeć i postrzegać wiele. Ale nie pamiÄ™tam nawet wybuchów amunicji wojskowego transportu, który zapaliÅ‚ niemiecki samolot nim go przyczajona ochrona zestrzeliÅ‚a. Ta wojna przebiegaÅ‚a poza mÄ… Å›wiadomoÅ›ciÄ….
WÅ‚adza sowiecka nie tolerowaÅ‚a gospodarstwa poÅ‚ożonego kilkanaÅ›cie metrów od granicy. nakazano przesiedlenie siÄ™ do odlegÅ‚e o 5 km wsi Parchacz. Przydzielono plac i kazano przebudować gospodarstwo. Dziadek siÄ™ obruszyÅ‚. – Co, on mnie z mego gospodarstwa wygoni?! Niedoczekanie! To moje. Ja mam kontrakt!..- WygoniÅ‚ , nie pytajÄ…c o kontrakt. Zona przygraniczna musi być bezludna i pusta. Uciekinierzy na wschód, którzy próbowali powrócić , byli wyÅ‚apywani lub po prostu brani na cel przez pograniczników. Nikt nie mógÅ‚ przekroczyć granicy.
OÅ›mioosobowa rodzina zamieszkaÅ‚a w komornym w jednej izbie. Gdy zwlekano z rozbiórkÄ… gospodarstwa, wezwano ojca do posterunku NKWD. Oficer, „krasnopagonnik” miaÅ‚ krótka rozmowÄ™- Czego nie rozbierasz gospodarstwa? MyÅ›lisz o Polsce? Widzisz swoje ucho? Tak i zobaczysz PolskÄ™. A może chcesz odwiedzić biaÅ‚e niedźwiedzie?- szybko zabrano siÄ™ do przebudowy. Pod czujnym okiem krasnoarmiejców rozebrano i przewieziono caÅ‚e gospodarstwo. ByÅ‚o to dla rodziny ciężkie lato roku 1940. Prace w polu, przebudowa gospodarstwa, a do tego ciąża mamy. W sierpniu urodziÅ‚a siÄ™ siostra. JesieniÄ… rodzina zamieszkaÅ‚a w swoim domu. Cóż , można bÄ™dzie żyć. Oziminy posiano na wÅ‚asnym polu, które pozostaÅ‚o po prawej stronie rzeki i na polu kuzynów matki, którzy z kolei pozostali po lewej stronie. W trudnych czasach rzeczÄ… najważniejszÄ… jest to by byÅ‚ wÅ‚asny kÄ…t i byÅ‚o co jeść.
Znowu pamięć moja zachowała strzępki obrazów budowy, zabawy resztkami materiału budowlanego i wielkiego rozgardiaszu. To wszystko. Nowa taśma, czy też nowe kadry tej taśmy, to płacz, jazda na saniach pod dziadkowym kożuchem w trzaskający styczniowy mróz. Przymglony obraz torów i wagonów kolejowych, dużo krzątających się ludzi i wnętrze wagonu towarowego ze stojącym pośrodku piecykiem... Czujna władza radziecka już po kilku miesiącach od przebudowy, uznała że ten niebezpieczny polski element jakim była rodzina ze mną włącznie i inne polskie rodziny, nie może żyć tutaj. To zbyt niebezpieczne dla związku sowieckiego, ludu pracującego miast i wsi i zdobyczy socjalizmu. Po dwóch tygodniach jazdy i postojach na stacjach kolejowych, w pierwszych dniach lutego 1941 roku pociąg stanął na stacji kolejowej Berezina , odeskoj obłasti. Znowu sanie, niezastąpiony dziadka kożuch , migające kopyta końskie i dookolny biały step, to wszystko co zostało w kadrach początkowych filmu- życie moje. Trzydzieści kilometrów jazdy i cel. Wieś Amara, torutiński rejon odeskoj obłasti. Dom z niewypalonych cegieł. Kuchnia z ogromnym piecem i duża izba mieszkalna. Opał z łodyg kukurydzy i dookolny bezleśny step. Liczebnie rodzina została zachowana gdyż siostra babki, która żyła w tej rodzinie pozostała nie objęta listą deportowanych i tak mimo urodzenia się siostry było nas troje, rodzice, dziadkowie i brat matki, a nasz wujek. Będąc wówczas niemal przedmiotem przerzucanym wraz z rodziną, nie odczuwałem tej gehenny tak jak dorośli pracujący i troszczący się bardziej o los pokolenia niż własny. Ot nieświadomy przedmiot, który może odczuwać głód i zimno, ale cierpienie psychiczne, często bardziej dotkliwe nie było jeszcze moim udziałem. Cóż zapewne podobała mi się ta jazda, swoisty kulig w wydaniu ojca narodów i wielkiego przyjaciela dzieci, skoro tak utkwił mi w pamięci. Jako pyłek, drobina, na obrzeżach trąby zawieruchy wojennej przypadło mi paść tu właśnie w besarabskich stepach. Jeden satrapa- wielki tego świata- zabrał stąd swoich Niemców, drugi- równie wielki , a jeszcze większy satrapa, cisnął tu nie swoich Polaków.
Å»ycie w besarabskich stepach trwaÅ‚o. Niebawem znowu wojna, a raczej znowu nawrót tej samej zawieruchy. WidziaÅ‚em kilka pojazdów podążajÄ…cych z zachodu na wschód polnÄ… stepowÄ… drogÄ… i już byÅ‚em drobinÄ… zagranicznÄ… we wÅ‚adaniu innego satrapy. Choć prawdÄ™ mówiÄ…c panami zostali tu Rumuni odbierajÄ…c swojÄ… BesarabiÄ™. Ci goniÄ… mężczyzn do pracy. Teraz wysiÅ‚ek milionów już nie wspomaga dzieÅ‚a wielkiego Stalina, ale wielkiego Hitlera i jego satelitÄ™ Antonesco. Nasza deportacja byÅ‚a Å‚agodniejsza od wczeÅ›niejszych, gdy przyjeżdżaÅ‚ „czornyj woron” i bez dobytku porywaÅ‚ na biaÅ‚e niedźwiedzie. Choć nie w caÅ‚oÅ›ci nasz dobytek przyjechaÅ‚ z nami. MiaÅ‚ sÅ‚użyć umacnianiu kolektywnej gospodarki. Nowy podmuch wojenny sprawiÅ‚ , że dzieÅ‚o kolektywizacji nie zostaÅ‚o zrealizowane. Teraz na wydzielonych polach sieje siÄ™ kukurydzÄ™ i jÄ™czmieÅ„. Próby uprawy ziemniaka nie udaÅ‚y siÄ™ wiÄ™c zastÄ™puje je mamaÅ‚yga. Konieczność szybko uczy. Z braku opaÅ‚u na przygotowanych klepiskach produkuje siÄ™ z obornika „brykiety” do palenia w piecu. Smród daje to znaczny, ale ciepÅ‚o również. Besarabski ciepÅ‚y klimat i urodzajne czarnoziemy pozwalajÄ… na uprawÄ™ winogron i kawonów. Nie darmo Niemcy mieli tu swoje kolonie. Wprawdzie nasze mieszkanie byÅ‚o marne, ale czworobok budynków z oborÄ…, kurnikiem i budynkami krytymi dachówkÄ…, dobrze Å›wiadczÄ… o poprzednich gospodarzach. Ojciec i wujek pracujÄ… sezonowo w gospodarstwach rolnych zarzÄ…dzanych przez wÅ‚adze rumuÅ„skie. Zarobione ziarno pozwala na utrzymanie rodziny. Nasze możliwoÅ›ci korzystania z pól kurczÄ… siÄ™ gdy przybywajÄ… stada owiec z Rumunii. Psy pilnujÄ… stada, osÅ‚y transportujÄ… na grzbietach beczuÅ‚ki mleka do bazy, gdzie wyrabia siÄ™ ser. Coraz dalej zapuszczam siÄ™ z kolegami w step, aż nad wyschÅ‚Ä… po wiosennych wodach baÅ‚kÄ™- jak zaczÄ™liÅ›my po moÅ‚dawsku nazywać rzeczkÄ™. Pogodne stepowe lata dawaÅ‚y sposobność do zabawy i dalszych wypraw. A te pozwalaÅ‚y skradać siÄ™ kukurydzÄ… do pilnowanych plantacji kawonów i winogron , by pod nieuwagÄ™ stróża uszczknąć coÅ› dla siebie. Wojna gdzieÅ› tam toczyÅ‚a swój walec Å›mierci i zniszczeÅ„. Tu byÅ‚o sÅ‚oÅ„ce, stepowa swoboda i cisza. RumuÅ„scy bacowie, czyli makani paÅ›li swe stada podchodzÄ…c pod same budynki. Niezadowoleni z ich obecnoÅ›ci , wybiegaliÅ›my za budynki i krzyczeliÅ›my- „MoÅ‚dowan szaraban, woszki biosz i na kupku skÅ‚adajosz”- Widocznie dobrze nas rozumieli bo klÄ™li i przeganiali nas zawziÄ™cie.

Kazimierz Tetera


adres tego artyku³u: http://www.naszepo³oniny.pl/articles.php?id=103